sobota, 15 maja 2010

„Truman show” Sieniewicza

„Truman show” Sieniewicza

Mariusz Sieniewicz, Miasto Szklanych Słoni, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010


Jak wygląda raj? Jak podrzędna knajpa pachnąca alkoholem i haszyszem. Dodajmy do tego kilku ledwo trzymających się na nogach aniołów tańczących kankana (na czele z Archaniołem, zdrobniale nazywanym Archim), przerywanego fragmentami z repertuaru Joy Division albo Sex Pistols – i gotowe. Oczywiście, to wszystko pod nieobecność Boga, który (jak wiadomo) „wyjeżdża czasem z nieba”, by można było „odetchnąć, zapalić zioło, zrobić niejedno wino”.
Jak mogłaby wyglądać współczesna historia o Babie Jadze? Otóż Jadwiga (naczytawszy się artykułów o gender i queer), próbując wprowadzić trochę nowoczesności w „tradycyjne”, rodzinne życie, pada ofiarą niespełnionego męża-tyrana, który przy pomocy dzieci, Jasia i Małgosi, pali żonę w domowym piecu. Warto jeszcze przywołać obraz pomnika butelki octu i wizję piątkowych wieczorów spirytystycznych, w czasie których główny bohater, Jan, burmistrz zwany Cezarem i ksiądz próbują sprowadzić ducha Władysława Gomułki, używając do tego niemalże antycznego talerzyka PPS Społem.
Te i kilka innych opowieści można znaleźć w najnowszej książce Mariusza Sieniewicza Miasto Szklanych Słoni. Ale to nie wszystko, bo autor zaskakuje czytelnika bez mała na każdej stronie. Kiedy wydaje się, że już rozgryźliśmy pisarza, pojawia się scena burząca dotychczasowe teorie interpretacyjne. Musimy bowiem zmagać się z niczym nieograniczoną ludzką wyobraźnią, konfabulacją, dzięki której wszystko staje się możliwe. Problem pojawia się jednak wraz z próbą odpowiedzi na pytanie o istotę powieści.
Mamy miasto przypominające miejsce nierealne, położone z dala od cywilizacji, uniemożliwiające jakąkolwiek z niego ucieczkę. Zapomniane przez świat nowoczesny, istnieje tylko po to, by dawać ludziom namiastkę szczęścia w postaci szklanych słoni, baletnic i krasnali wytwarzanych w pobliskiej hucie. W niej następuje przemiana, tego co pospolite w źródło ekstazy. Bohaterami Sieniewicza są także mieszkańcy, którzy po latach pracy, utraciwszy sens działania, zjawiają się w szpitalu, gdzie są poddawani terapii leczenia wyobraźnią. Jej prekursor, okulista Jan Kwiecisty, przeprowadza zabiegi umożliwiające uwolnienie się od grzechu „domkniętej”, jednoznacznej rzeczywistości.
Nad tym światem unosi się duch Tęczowej Wieloródki, bogini nieskończoności, nieograniczonej widzialności (o której kilka lat wcześniej pisał Alessandro Baricco). To ona, posługując się lekarzami-prorokami, przywraca ludziom właściwy sposób postrzegania otoczenia. Daje wolność myślenia i mówienia, przywraca do życia zapomniane światy, pomaga uwierzyć, że wszystko jest możliwe (nawet gorący romans między osiemdziesięciolatkami). Do niej wznosi się modły, błagalne prośby o łaskę, o natchnienie do tworzenia własnych historii. Wieloródka zajmuje miejsce religii. Staje się Bogiem, ale Bogiem zdetronizowanym przez wizytatora. Pojawienie się obcego elementu i odkrycie prawdy o Mieście Szklanych Słoni zmienia je w antyutopię, zaś bohaterowie Sieniewicza, obserwując destrukcję miasta, usuwają się na margines, stają się odpadkami nowej rzeczywistości.
Czym zatem jest Miasto Szklanych Słoni? Inteligentną zabawą z czytelnikiem, w której (wysiliwszy się nieznacznie) może odnaleźć echa języka Mickiewicza, Wyspiańskiego, Gombrowicza okraszone współczesną mową i nawiązaniami biblijnymi. Można również czytać tę książkę po prostu jak bajkę, cieszyć się jej walorami stylistycznymi i humorem zatopionym w opowiadanych historiach. Można też pokusić się o tropienie w niej wątków feministycznych (za sprawą Cezarowej) i ironicznego opisu meandrów świata damsko-męskiego (w wydaniu amatorskiego, męskiego zespołu teatralnego). Można jednak dostrzec w niej wizję świata, za którym tęskni teraźniejszość- rzeczywistości wyrywającej się z pęt panujących trendów, tworzącej opowieść według własnych reguł, ustanawiającej wolność i spełnianie jednostki najwyższym dobrem. Przede wszystkim jest to wariacja na temat opowieści, rodzaju jaki może przyjąć (stąd alternatywny dziennik życia Jana) i jego znaczenia. Przecież każdy ma prawo do własnej historii. Istnienie każdego można, a raczej należałoby opowiedzieć, wierząc, że dopiero w słowie ukonstytuuje się świat.
Ksiązka o Mieście Szklanych Słoni kończy się pochodem Jana, Wieloródki, księdza i wielu innych wygnańców. Kwiecisty w końcu odnajduje utraconą Wieloródkę, by razem z nią tworzyć nową opowieść. Z każdym słowem powołuje do rzeczywistości lepszy świat, szukając drogi do swego raju utraconego. Warto wybrać się w te poszukiwania razem z bohaterami Sieniewicza. Kto wie, może i my coś znajdziemy.

Wioletta Pawluczuk - studentka studiów doktoranckich na Wydziale Humanistycznym UWM.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Marta Peksa - Statyka ruchu (fragment)



Zgubiłam się na balkonie. Przebywam tam często. Im mniejsza powierzchnia, tym mniejsze zagubienie. Z tego balkonu wszystko kurwa widać. Jestem jak Bóg, jak cesarz Rzymski. Zrzucam chleb. To dla ptaków. Już nie robią karmników na tych nowych osiedlach. Za mną korona z zamarzniętej wody. Sople niebezpiecznie zwisają z dachu. Jestem w potrzasku. W klatce, jak japoński kanarek. Muszę śpiewać. Zacząć śpiewać muszę. Sople jak lodowe członki. Brakuje mi Ciebie. Jesteś daleko stąd, za polem, za osiedlem i jeszcze jednym osiedlem, za górami pewnie. W innym mieście, a nawet gdyby, to ja mam za krótkie włosy. Pamiętasz moje włosy? Jak szarpałeś? Lubiłam jak szarpiesz. Musisz pamiętać. Ja pamiętam Twojego członka. Już nigdy nie będziemy razem. Nie kochasz mnie już. 
Trzeba zejść z balkonu. Opuścić balkon. Wejść do ciepłego pomieszczenia.

Wstawiam wodę na herbatę. Skończyły mi się papierosy. Obwijam się szalem grubym jak sznurem. Zakładam ciepłe buty i wychodzę. Matki z dziećmi przymarzły do ławek. Dzieci piją zamarznięte mleko. 


Ubiłam się dziś na śmietanę. Wylądowałam w kefirze zaś, z tym dziwnym Panem. Ten dziwny Pan musi być znany. Wokół niego w małej czarnej same damy. Biała mucha brzęczy mu pod brodą, nikogo nie słucha znany Pan. Słowa popijając wodą. Na nikogo znany Pan nie patrzy. Czasami w pierś damy zerknie, oko mu wtedy trochę zadrży. Uśmiechnie się czasem, w oczy nie zaglądając. Na podłogę częściej zerka błysk lakierek sprawdzając, które są dość nowe. Wtem łapie się znany Pan za głowę. Za ramie się łapie i pada sztywny na atłasowej kanapie. Z ust Pożądanego Pana, toczy się porządna piana. Cała mucha obryzgana. Kwaśna śmietana spanikowana. Co tu robić? Nie słychać ducha. Bicia serca nie ma. Pozostała mucha... 


W sklepie nie ma papierosów. Uderzam głową ekspedientki o kasę, proszę o chude mleko, chudy ser, chudą szynkę. Chcę być chuda. Jestem na diecie. Rzucam palenie. Opuszczam sklep. Muszę uprawiać więcej miłości fizycznej. Tak jak Zdzisia, ale bardziej świadomie.

- Ej patrz, Zdzisie znów ktoś rucha za kościołem!
Bo to jest tak, że ona ma coś z tym , no ...płatem czołowym, z mózgiem...generalnie i nie wie, ze nie można się z każdym i wszędzie puszczać...chora jest rozumiesz...
a to nie jest tak, ze jej się wciąż chcę, ciągle chodzi napalona? No wiesz, tylko jebać i jebać...że to takie ...no zaburzenie.
Nie, nie ona ponoć nie zna granicy, wiesz, że tak to nie można, te patrz jak ją wygiął, o kurwa!! hahaha.
jak ona jęczy, całą wieś obudzi!
Ty ona zawsze taka była?
Nooo...taka się urodziła... ruchawica jedna! Hahaha!


Oglądam się w sklepowej szybie. Jestem próżna. Oglądam się, gdzie się da. Maluje usta w lusterku bocznym auta na parkingu. W środku ktoś siedzi. Kobieta jakaś, odwraca się w moją stronę i pokazuje mi fuck u. 
Puszczam jej oko i mówię, ze ma spierdalać. W domu łapczywie otwieram paczkę papierosów, zachłannie zaciągam się dymem. Palę w mieszkaniu, co jest surowo zabronione. Gaszę i zapalam kolejnego. Już nie chce iść na balkon. Za dużo wspomnień.


Marta Peksa- Kocha się w Hłasko. Jeszcze bardziej w Irwingu. Wie, że jej sposób postrzegania rzeczywistości jest ogólnie nie zrozumiały. I ma to w dupie. Aczkolwiek rozważania egzystencjalne doprowadziły ją ostatnio do gastroskopii. Jest raczej neurotyczką. Ćwiczy jogę i mnóstwo pali. Twierdzi, że to przez złożoną osobowość. Chce mieszkać w Amsterdamie. Mieszka we Wrocławiu. Pochodzi z Poznania.

wtorek, 30 marca 2010

Rymika Myślicka - Wiersze




_wokół kwaśne deszcze, a nie świeżo malowane powietrze


andaluzyjski pies mówi cześć, miło było, pieprz się,
kulejąc na prawą nogę za lewym rogiem.
bardzo smutna historia, bo pod dziurawym parasolem

i oczywiście jeszcze pada. każda budka telefoniczna
zajęta, że niby wszystkim zachciało się gadać w taki deszcz.
- no cześć, u nas pada, u was też?

tak więc mokre celsjusze, choć na minusie,
to nie są w postaci lodu. lodów nie ma. budka zamknięta
z lodami. budka telefoniczna. palec pod budkę,
bo za minutkę. o, sorry. zamknęłam już budkę.
o, nie! po angielsku noł, noł. tylko nie to, proszę.
tam były moje trzy pensy, czy centy. po polsku grosze.

_
wersja dla ułomnych. brawa na leżąco



i'm fine, thanks. robię karierę
w internecie. stop klatka.

teraz kamera wchodzi do łazienki.
na spłuczce jest kc pomadką
i nie pamiętam już czy to kurt cobain, czy kocham cię.

w tle ścieżka dźwiękowa. trochę sproszkowana.
świat wzrusza, głównie ramionami.


_rymika remix pismo święte


trzeciego dnia zmartwychwstał
mój głód nikotynowy
jak oznajmia płuco


_bestseller wśród selerów


z cyklu: dni których nigdy nie zapomnę
chociaż nic z nich nie pamiętam

na kacu świat ma
nie bardzo anatomiczny kształt
i nie pasuje
pas
pasuję
kończące rozdanie

panowie i panie
lesby end dżentylmens
w tej fortunie wybieram
ł jak eugeniusz

przed wami psychogeniusz
i syropy dopingowe na kaszel



rymika myślicka - bio: ładna, fajna, nie ogląda telewizji. werter, giaur. nienadmuchany balon.

czwartek, 25 marca 2010

Alicja Zalewska - Wiersze

gnój

trochę kwiecień. niebo spuchnięte, czerwień przerasta horyzonty.
mamy dom, więcej po sezonie; ktoś szroni wódką podłogę

jesteśmy rozluźnione, tego wymaga etykieta, wcale się nie boję.
trochę, tylko,
i ona, wyobrażam to sobie, znowu się spóźnia,
mam przez chwilę rację, powoli otwieram usta ; potem przerywam

ktoś wymiotuje

przychodzi, jest cała sucha; ja mówię, że
zaraz się skończę;
proszę wróć ze mną do domu.

ona mi przerywa, że nie, bo dopiero co przyszła.
jeszcze się nie skończyła

teraz popełniam błąd, nie robię nic. więc godzimy się na to obie.
ja będę później bardziej winna. należycie odchodzę, zabieram z podłogi troskę.

plan jest prosty, ona zostaje.
obie się na to godzimy. są jeszcze inne, bardziej pijane
niż prawdziwe, więc mi się zdaje, że

kończę wcześnie. dobrze później ktoś depcze jej włosy;
ja śpię, ona też. ja śnię, ona nie.


powołał ją Pan na słup
słup miał twarz
i chłód

i włosy w ziemi, i ręce wśród cierni
powołał nas pan
na gnój


kibelek i gruszka

gruszka. kafelek. kibelek. wrzątek, początek, mamy wątek.
środek
nogi szeroko, gruszka głęboko; kochanie, włączam ssanie - jej krótki oddech
wejdzie.
rozluźnij mięśnie, kotku, szybko przejdzie.
dajcie wrzątek.

porządek, porządek

gruszka chwyta maluszka. obrządek , krew

na nóżkach, po nóżkach

brudna gruszka. kafelek. kibelek. spłuczka



trzecia

coś ci opowiem, bo lubię historie bez finału
pomyśl, że przyciąganie
kiedy gwałt spotyka ulicę; wiejskie włosy z miejską rosą,
prawie noc, może jeszcze jakieś wysypki promieni.
cisza. klatka, piwnica, biodro.
wszystko, wyobraź sobie dokładnie, w roli pościeli.

pośpiech, tak, jak szelest zdarty z tynku.
obrona przyjmuje w siebie atak. smród.

najgłośniej deszcz słychać na komisariacie.
kobieta ułożona jej historia obok wybitych okien,
przyklejanych na przystankach ulotek, porządku zakłóceń

siedzi twardo i jej nogi przy sobie. na rajstopach
resztki miedzi.

teraz, proszę (mówią do niej) niech nam pani jeszcze raz powie.
czy jest pani pewna. że to wszystko prawda
nieprzebrzmiała w pani głowie, czasami się tak zdarza
że drobna kłótnia i komuś myli się

ból z przyjemnością, piękno z brzydotą
powiedz nam, powiedz. nazwiska pomogą.

obieg
zaczyna się kobieta
wykrzyknik ulicy, nocą, jest trzecia.



alicja zalewska, bardziej wilczyńska. rocznik 91, stara się o maturę.

poniedziałek, 15 marca 2010

Mustnotsleep



Kolektyw Olsztyn Wschodni zaprasza na pierwszą imprezę dubstepową na Warmii. Grube basy zniszczą Was 19go marca w Molotov Cafe.
Zagrają dubstepowi rezydenci warszawskiego klubu Sen Pszczoły-Mustnotsleep.

Mustnotsleep, kolektyw djski, w skład którego wchodzą Fau oraz Kacper P., którzy w swoich setach łączą najcięższy, najbardziej energetyczny dubstep jaki można usłyszeć w stolicy z innymi gatunkami takimi jak drum and bass, electro, idm czy minimal. Związani są z labelem Subtopia Records, grali między innymi przed takimi postaciami jak Jazzsteppa, Vex'd czy Ekaros. Nie raz udowodnili, że nie istnieje coś takiego jak nuda nawet w 9 godzinnych setach. Po prostu Mustnotsleep!

Wjazd 5pln



http://soundcloud.com/fauunfau/hello-mix-by-fau