środa, 26 maja 2010

Zostawmy noc tym, do kogo należy

Zdarza się , że książka na swój przekład musi czekać wiele lat, co wpływa w znaczący sposób na jej odbiór. Poprzez upływ czasu, jaki nastąpił od jej napisania traci ona na aktualności, sprawy o których mówi, dawno już przebrzmiały, co powoduje że czytelnik albo szybko porzuca lekturę, albo ten upływ czasu wpływa na ocenę książki jako całości. Są jednak utwory, które mimo upływu lat nie tracą nic a nic ze swojej mocy literackiej. Przykładem takiego dzieła jest powieść Julio Llamazaresa p.t. „Żółty deszcz”. Ten niezbyt obszerny (nieco ponad 130 stron) monolog wewnętrzny głównego bohatera został wydany w Hiszpanii pod koniec lat 80-tych. Polski przekład
( autorstwa Magdaleny Płachty) został opublikowany sumptem Wydawnictwa Literackiego Muza prawie 15 lat później w roku 2004.
Książka jak już wcześniej wspomniałem jest monologiem wewnętrznym głównego bohatera- ostatniego mieszkańca górskiej wioski Ainielle. Autor czekając na przybyszy z dołu, którzy mają niedługo znaleźć jego ciało( już na samym początku jest określone to,że bohater fizycznie nie żyje) snuje opowieść o Ainielle, o jego mieszkańcach, ale głównie o ostatnich latach jego samotności.
I to właśnie kwestia samotności odgrywa w tej książce wiodącą rolę. Bohater w trakcie życia doświadcza serii „odejść”: najpierw podczas wojny umierają mu dzieci, następnie odchodzi najstarszy syn-który wyjeżdża do Niemiec, później samobójstwo popełnia jego żona Sabina, a na końcu zdycha pies- suka, która towarzyszyła mu przez lata jego pustelniczego życia. Odchodzą też sąsiedzi-
jedni umierają, inni przeprowadzają się na niziny. Wraz z ich migracją umiera Ainielle- cały świat jaki zna główny bohater.
Bezimienny- tak można powiedzieć o bohaterze powieści Llamazaresa. Jest on bardziej symbolem niż człowiekiem, z drugiej strony posiada on w sobie tyle emocji, że nie sposób odmówić mu ludzkiego sznytu. Z jednej strony jest to człowiek racjonalny , można by go zaklasyfikować nawet jako zimnego macho(milczące relacje ze swoim najstarszym synem) z drugiej doświadczenia niezwykle go zmieniają.
Świat uwypukla mu jego starość, starość niedołężną ale i metafizyczną
( jego dom nawiedzają duchy dawnych mieszkańców wioski) . Z jednej strony go to wszystko przeraża a z drugiej uspokaja i oswaja z coraz bliższą śmiercią.
Książka Llamazaresa nie jest dziełem łatwym w odbiorze, zarówno przez formę narracji użytej przez autora, jak i tematykę. Śmierć nie ma ostatnio dobrej prasy, można by nawet stwierdzić, że jest ona odrzucana przez społeczeństwo. Llamazares pisze o śmierci, pisze o śmierci i samotności. I robi to w bardzo przejmujący sposób.

Julio Llamazares, Żółty deszcz, Wydawnictwo Muza, 2004

Krzysztof Kapinos

sobota, 15 maja 2010

„Truman show” Sieniewicza

„Truman show” Sieniewicza

Mariusz Sieniewicz, Miasto Szklanych Słoni, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010


Jak wygląda raj? Jak podrzędna knajpa pachnąca alkoholem i haszyszem. Dodajmy do tego kilku ledwo trzymających się na nogach aniołów tańczących kankana (na czele z Archaniołem, zdrobniale nazywanym Archim), przerywanego fragmentami z repertuaru Joy Division albo Sex Pistols – i gotowe. Oczywiście, to wszystko pod nieobecność Boga, który (jak wiadomo) „wyjeżdża czasem z nieba”, by można było „odetchnąć, zapalić zioło, zrobić niejedno wino”.
Jak mogłaby wyglądać współczesna historia o Babie Jadze? Otóż Jadwiga (naczytawszy się artykułów o gender i queer), próbując wprowadzić trochę nowoczesności w „tradycyjne”, rodzinne życie, pada ofiarą niespełnionego męża-tyrana, który przy pomocy dzieci, Jasia i Małgosi, pali żonę w domowym piecu. Warto jeszcze przywołać obraz pomnika butelki octu i wizję piątkowych wieczorów spirytystycznych, w czasie których główny bohater, Jan, burmistrz zwany Cezarem i ksiądz próbują sprowadzić ducha Władysława Gomułki, używając do tego niemalże antycznego talerzyka PPS Społem.
Te i kilka innych opowieści można znaleźć w najnowszej książce Mariusza Sieniewicza Miasto Szklanych Słoni. Ale to nie wszystko, bo autor zaskakuje czytelnika bez mała na każdej stronie. Kiedy wydaje się, że już rozgryźliśmy pisarza, pojawia się scena burząca dotychczasowe teorie interpretacyjne. Musimy bowiem zmagać się z niczym nieograniczoną ludzką wyobraźnią, konfabulacją, dzięki której wszystko staje się możliwe. Problem pojawia się jednak wraz z próbą odpowiedzi na pytanie o istotę powieści.
Mamy miasto przypominające miejsce nierealne, położone z dala od cywilizacji, uniemożliwiające jakąkolwiek z niego ucieczkę. Zapomniane przez świat nowoczesny, istnieje tylko po to, by dawać ludziom namiastkę szczęścia w postaci szklanych słoni, baletnic i krasnali wytwarzanych w pobliskiej hucie. W niej następuje przemiana, tego co pospolite w źródło ekstazy. Bohaterami Sieniewicza są także mieszkańcy, którzy po latach pracy, utraciwszy sens działania, zjawiają się w szpitalu, gdzie są poddawani terapii leczenia wyobraźnią. Jej prekursor, okulista Jan Kwiecisty, przeprowadza zabiegi umożliwiające uwolnienie się od grzechu „domkniętej”, jednoznacznej rzeczywistości.
Nad tym światem unosi się duch Tęczowej Wieloródki, bogini nieskończoności, nieograniczonej widzialności (o której kilka lat wcześniej pisał Alessandro Baricco). To ona, posługując się lekarzami-prorokami, przywraca ludziom właściwy sposób postrzegania otoczenia. Daje wolność myślenia i mówienia, przywraca do życia zapomniane światy, pomaga uwierzyć, że wszystko jest możliwe (nawet gorący romans między osiemdziesięciolatkami). Do niej wznosi się modły, błagalne prośby o łaskę, o natchnienie do tworzenia własnych historii. Wieloródka zajmuje miejsce religii. Staje się Bogiem, ale Bogiem zdetronizowanym przez wizytatora. Pojawienie się obcego elementu i odkrycie prawdy o Mieście Szklanych Słoni zmienia je w antyutopię, zaś bohaterowie Sieniewicza, obserwując destrukcję miasta, usuwają się na margines, stają się odpadkami nowej rzeczywistości.
Czym zatem jest Miasto Szklanych Słoni? Inteligentną zabawą z czytelnikiem, w której (wysiliwszy się nieznacznie) może odnaleźć echa języka Mickiewicza, Wyspiańskiego, Gombrowicza okraszone współczesną mową i nawiązaniami biblijnymi. Można również czytać tę książkę po prostu jak bajkę, cieszyć się jej walorami stylistycznymi i humorem zatopionym w opowiadanych historiach. Można też pokusić się o tropienie w niej wątków feministycznych (za sprawą Cezarowej) i ironicznego opisu meandrów świata damsko-męskiego (w wydaniu amatorskiego, męskiego zespołu teatralnego). Można jednak dostrzec w niej wizję świata, za którym tęskni teraźniejszość- rzeczywistości wyrywającej się z pęt panujących trendów, tworzącej opowieść według własnych reguł, ustanawiającej wolność i spełnianie jednostki najwyższym dobrem. Przede wszystkim jest to wariacja na temat opowieści, rodzaju jaki może przyjąć (stąd alternatywny dziennik życia Jana) i jego znaczenia. Przecież każdy ma prawo do własnej historii. Istnienie każdego można, a raczej należałoby opowiedzieć, wierząc, że dopiero w słowie ukonstytuuje się świat.
Ksiązka o Mieście Szklanych Słoni kończy się pochodem Jana, Wieloródki, księdza i wielu innych wygnańców. Kwiecisty w końcu odnajduje utraconą Wieloródkę, by razem z nią tworzyć nową opowieść. Z każdym słowem powołuje do rzeczywistości lepszy świat, szukając drogi do swego raju utraconego. Warto wybrać się w te poszukiwania razem z bohaterami Sieniewicza. Kto wie, może i my coś znajdziemy.

Wioletta Pawluczuk - studentka studiów doktoranckich na Wydziale Humanistycznym UWM.