środa, 20 maja 2009

bloomsday

Wstępne założenie jest następujące,
W jeden dzień i w jedną noc czerwcową, na przestrzeni
okołoulicznej/knajpianej uczynić interdyscyplinarne święto celebrujące
myśl i twory krnąbrne wszelakie.
W kolejną rocznicę wydarzeń, których opis zabił i pogrzebał XIX wiek,
nadmuchać do nieprzyzwoitości wszystko co nieklasyfikowalne,
niebezpieczne i kanciaste. I wynieść na piedestał. Doskonalić tym samym
własną demiurgiczną aparaturę i przy okazji wypiąć dupę na wygodnych
szczęśliwców, którzy odrzucają jako oczywisty nonsens wszystko to czego
nie są w stanie pojąć.
Dość patosu, konkrety:

/W strategicznych puntach miasta, rozmieścić aparaty gębowe, czytające w
ciągu dnia najbardziej mącące fragmenty Ulissesa i Finnegans Wake (grono
osób, które wytrwale będzie okupywać i dręczyć już się zawiązuje.)
/Akcje uliczne - krótkie intensywne i treściwe (Planowane performensiki
na ulicach ciągle nie obsadzone; czekam na odzew ekipy z poznania)
/Wernisaż liberatury i książki artystycznej
/Spektakl Parabloomowy
/...

I na finał nocny
/Wystawa Jednego Wieczora: Fotograficzne Strumienie Świadomości Panny
Berg.
/Projekcja fragmentów adaptacji filmowej z muzyką na żywca i dodatkową
oprawą multisemiotyczną
/Coś jeszcze...

Jestem na etapie szukania wspomnianych głów, dodatkowych przestrzeni
oraz logistycznego i finansowego rozkminiania tematu.
Wstępnie mamy wsparcie grona ludzi niezależnych, niezrzeszonych i
nietrzeźwych, wsparcie WGT i chociażby kulturki, (chociaz jeśli o prasę
idzie to i nawet w gazecie wyborczej mam zagwarantowany artykuł, heh)..
Liczę więc na waszą pomoc, sugestie i wkład 'masy' w całą zabawę

pozdrawiam, MF

mariuszfigiel666@wp.pl

poniedziałek, 4 maja 2009

Co można zrobić z kupą?

Bo przecież moimi jedynymi dziecięcymi lekturami nie były Dzieci z Bullerbyn i złagodzone baśnie braci Grimm. Oglądałam japońskiego Yattamana i owszem, czekałam aż negatywnej bohaterce roztrzaska się stanik jeszcze przed końcową piosenką. Jasne, że podobało mi się to bardziej niż drugi imponujący leitmotiv bajki – radioaktywny grzyb w kształcie czaszki (tak silnie przecież związany z dzieciakami z drugiej połowy lat osiemdziesiątych). W trzeciej klasie podstawówki koleżanka pokazała mi Cats swojego taty, tłumacząc czym jest prezerwatywa. A niezastąpiona Ilona, znajoma ze świetlicy szkolnej, opowiedziała mi o fascynujących perypetiach bohaterów Kids.
Ale.
Książeczka autorstwa Pernilli Stalfelt niewątpliwie wybija się we wszystkich rankingach hultajstwa, do którego mogą dorwać się dzieci. Już tytuł: Mała książka o kupie powinien sugerować, że w maju 2008 r. pojawiło się na rynku konfekcjonowanego szaleństwa kolejne źródło cytatów. Tak jak zeszłoroczny Jozin z Bazin czy osłuchany już Kononowicz Krzysztof, tomik ten stopniowo się staje się cysterną aforyzmów z widocznym, rozległym dnem. Do mnie abc kupy dotarło ze Śląska, w tytule mejla nadawca napisał sam w to nie wierzę.
Łaknąc traumatycznych wrażeń otworzyłam prezentację zdjęć kolejnych stron kałowego leksykonu. I tu, już, strona tytułowa wita mnie naklejką Miejskiej Biblioteki Publicznej w Olsztynie (filia nr 10). Jak widać popularność miasta ma szansę zakwitnąć dzięki skrajnościom. Jedni instalują vademecum o kupie w bibliotekach a drudzy, sprytni antagoniści, chichocząc w rękawy, dokumentują cyfrówką istnienie słowniczka.
Co my tu mamy...?
W toku recenzenckiego opracowania, podzieliłam książkę biorąc pod uwagę różnorodne spojrzenia na problem funkcjonowania odchodów w łańcuchu życia społecznego, gospodarczego i rozrywkowego. Kierując się powyższymi kryteriami można wyróżnić w tej małej encyklopedii cztery działy, do których kluczem jest kupa.
Już na wejściu poraża nas klasyfikacja kału ze względu na jego kolor i konsystencję. Estetyka słownika wizualnego, którą przyjęła książka, najdobitniej przejawia się właśnie przy okazji wprowadzania w tajniki związane z gatunkami kupy. Mamy więc kupę szyszkę, kupę śrubkę, kupę kukurydzę. Leśnik, majster, rolnik znajdą coś dla siebie. "Pochodzenie kupy" to z kolei następna, płynnie włączona, istotna część składowa prezentująca przede wszystkim odchody zwierzęce (ptasie, zajęcze, krowie – narysowane ze szczególnym uwzględnieniem gradacji rozmiarów przedmiotu pracy). Następnie można mówić o kategorii nazwanej przeze mnie na użytek recenzji "Losy kupy". Skąd się bierze (czerwona z buraczków!), gdzie trafia (czy wiedzieliście, że wasze kupy trafiają do morza, w którym pływają wesoło w żółtych czepkach?), jak transportuje się kupę ze wsi do miasta (!?). Odpowiedzi na te pytania istnieją! Autorka wyczerpującej monografii nie ogranicza się jednak do niecodziennego zjawiska jakim jest robienie kupy oraz losy kału po spłynięciu rurami do morza. Pernilla Stalfelt interesująco wprowadza kolejną kategorię, którą można nazwać "Pochodne kupy i ich zastosowanie". Tu zaczyna się prawdziwa gonitwa szalonej wyobraźni autorki. Bąki, dyskusyjność koloru i kształtu pryków oraz rozważania zawierające możliwości wykorzystania kupy jako budulca mieszkań... To i jeszcze więcej oferuje ten podręczny leksykon.
Czytelnika żegna piosenka o kupie, rymowana a jakże (jej morał brzmi: Nie zrobimy więc odkrycia/ Głosząc wniosek nie do zbicia:/ Kupa jest podstawą życia.).

Na zakończenie pozwolę sobie na prywatny spis wyróżnionych przeze mnie treści hardkorowych:
- propozycja wykonania naszyjnika z kupy łosia
- wspomniana już, kupa w żółtym czepku
- wizja budowy wieżowca z kupy
- absolutnie wstrząsający pomysł zamknięcia w pokoju nagich ludzi w celu zmuszenia ich do produkcji kupy na budulec
- ciekawostka dla matematyków – równanie kupa+ziemia+nasiona = truskawki
- gdybanie, co byłoby gdyby człowiek jadł swoją kupę
- propozycja zorganizowania przedstawienia pt. Bąkowe szaleństwo, w którym nadzy "mama", "tata" i enigmatyczni "pan" i "pani" skaczą po łóżku odbijając się od materaca siłą ciśnienia swoich bąków.


Polecam?

Marta Syrwid (wszystkie cytaty naprawdę pochodzą z książki, która naprawdę istnieje).

Pernilla Stalfelt, Mała książka o kupie, Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, 2008.